Odpoczynek zaczyna się... dość męcząco. Odprawa na lotnisku zaczyna się późnym wieczorem. Później niemal dwie godziny oczekiwania na start samolotu, ponad pięciogodzinny lot na siedzeniach, które nie dadzą się rozłożyć (nawet odrobinę!)... w dodatku w samolocie, w którym obsługa uparła się, żeby utrzymać arktyczną temperaturę. W końcu lądowanie w środku nocy, długa odprawa na marokańskim lotnisku, autokar, prawie dwugodzinna podróż do Agadiru. Wszystko zakończone w małym 4* hotelu, w którym meldujemy się tylko na kilka godzin, aby trochę się wyspać, zjeść śniadanie i ruszyć na objazdówkę.
Pierwsze wrażenie? Rozczarowanie. Chłodno, mgliście i wciąż siąpi deszcz (chociaż w zasadzie to chyba nie deszcz, a bardzo gęsta mgła zawieszona w powietrzu niczym bańka wodna).
Przed hotelem odbieramy naukę opisywania walizek białą kredą: nr wycieczki z jednej strony, nr pokoju z drugiej. I tak ma być w każdym hotelu. To uchroni przed pogubieniem walizek na trasie, bowiem takich objazdowych radosnych grupek, jak nasza, jest duużo więcej :-)