Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem koncertu. Wybierając datę naszej wycieczki postanowiłyśmy dobrać ją tak, aby na miejscu móc "zaliczyć" koncert jakiegoś francuskiego artysty. Padło na Garou. Dlaczego? A dlaczego nie :-)
Jeśli komuś wydaje się, że polska publiczność jest nadgorliwa, fani obsesyjni, a organizacja upierdliwa (zakazy fotografowania, wnoszenia picia, itp)... jest w błędzie ;-)
Francuskie fanki, aby móc oglądać swojego ukochanego artystę z pierwszych rzędów, przychodzą pod halę o wczesnych godzinach porannych. A pisząc "wczesne godziny poranne" mam na myśli 4-5 AM. Nie muszę wspominać, że koncert zaczyna się o 20.30 i jest połowa listopada? My nie byłyśmy aż tak nadgorliwe, ale nie po to przecież kupiłyśmy bilety na koncert w Paryżu, aby oglądać go razem z gołębiami tuż pod dachem :-) Pod halą pojawiłyśmy się zatem około południa. Normalnie taka godzina skreśla jakiekolwiek szanse na dobre miejsca, ale ponieważ wśród tłumu byłyśmy niczym egzotyczne zwierzęta z ZOO (w końcu Polki we Francji, fenomen po prostu! :-P), ostatecznie wylądowałyśmy tuż za barierkami.
Koncert zaliczam do bardzo udanych, chociaż nie wiem, czy jeszcze kiedyś będę chciała powtórzyć takie przeżycie... pół dnia w kolejce z wielce podejrzanymi i nieco obsesyjnymi francuskimi i belgijskimi fankami to dość mało atrakcyjne zajęcie :-) Aczkolwiek niewątpliwie wielce edukacyjne :-P