To, jak dotąd, moje ulubione marokańskie miasto! Niemal cały dzień upłynął nam na odkrywaniu Medyny. Najpierw odwiedziliśmy tutejszą aptekę, gdzie miejscowi „farmaceuto-szamani” pokazali nam niektóre magiczne specyfiki: przyprawy, olejki, maści, mydła, kremy... mimo, że nikt z nich nie kończył studiów z handlu, czy marketingu, brzmieli na tyle przekonywująco, że zostawiliśmy tam majątek ;-)))))
Później byliśmy w fabryce dywanów. Pokaz został wzbogacony smakowo... podano nam tradycyjną marokańską miętową herbatę (dużo liści mięty + BARDZO dużo cukru).
Następnie Ci odważniejsi (my też, a jakże) udali się do farbiarni skór. Uprzedzono nas, że zapach może być nieprzyjemny. I rzeczywiście... większość z nas poruszała się liściem mięty pod nosem. I tu należą się podziękowania dla mojego profesora od medycyny sądowej, który w poprzednim semestrze przetargał nasz rocznik po wszystkich możliwych sekcjach. Mięta nie była zatem potrzebna ;-)
Na koniec jeszcze panorama miasta i powrót do hotelu. Jutro czeka nas dzień w autokarze.