Najzabawniejszy epizod wyjazdu? Bez wątpienia koczowanie na włoskim lotnisku! Ponieważ lot mamy z samego rana (6.00), a pierwsze autobusy dojeżdżają tu ok. 9.00, sytuacja zmusiła nas do podjęcia ryzyka i spędzeniu nocy na lotnisku Olbia, mając nadzieję, że nikt nie wyrzuci nas z budynku (który jest zamykany o północy). Na szczęście okazało się, że o ile rzeczywiście życie zamiera tu już w okolicach 23.00, poczekalnia jest otwarta, a takich podróżników jak my, jest więcej :-) Udało nam się nawet znaleźć gniazdko z prądem i podładować telefony (wystarczyło wczołgać się pod wielkie fotele do masażu, wydłubać spod nich listwę, odpiąć jeden fotel (w końcu na lotnisku nie było w zasadzie żywego ducha, a Ci co byli nie wyglądali na takich, co by chcieli z nich korzystać) i podpiąć swój telefon :-))!
Noc zleciała dość szybko, głównie dzięki temu, że dostałyśmy kompletnej głupawki. Następny przystanek: BERLIN!