Do centrum Kuala Lumpur (lotnisko KLLC, czyli tanich linii lotniczych, znajduje się pod miastem, ok. godzinę drogi autobusem), czyli na dworzec KL Sentral, dotarłyśmy wczoraj ok. 15.00. Wymęczone prawie dobą w podróży i siedmiogodzinną różnicą czasową, zasiadłyśmy wygodnie w taksówce i kwadrans później byłyśmy u celu.
Reagge Guest House to niewielki hostel położony w sercu China Town, tuż obok znanej Jalan Petaling. Pokoje przypominają wprawdzie więzienne cele (2x2m, piętrowe metalowe łóżko i brak okna), jednak obsługa jest tu bardzo miła, a miejsce wygląda na zadbane i przyjazne. No i działa tu darmowe WiFi :)
Przy tej samej ulicy (Jalan Tun H S Lee), dosłownie 50 metrów obok, znajduje się prześliczna mała świątynia hinduska, Sri Mahamariamman Temple. Wejście do środka jest bezpłatne, należy jedynie pamiętać o zdjęciu butów :)
Gdybym miała zdefiniować KL, nazwałabym je miastem serpentyn. Ulice wiją się tutaj bez
ładu i składu, jest też niewiele skrzyżowań. Zwiedzanie bez mapy jest w zasadzie niemożliwe!
Generalnie KL nie przypadł mi do gustu. Wielkie wieżowce, które wyrastają pomiedzy walącymi się, zagrzybiałymi domkami, są pożółkłe i zaniedbane. Na ulicach mnóstwo samochodów i jeszcze więcej motorów... na chodnikach pustki. Do tego brak punktów informacyjnych, porządnych oznakowań miejsc wartych zwiedzenia i sklepów z pamiątkami.
Przechodzenie przez ruchliwe ulice to niemal wyczyn godny kaskadera. Panuje tu tylko jedna zasada: nie dać się potrącić. Reszta chwytów dozwolona!
Na plus KL zaliczyć należy wszechobecną zieleń. Rośliny wyrastają tu wszędzie, choćby w małej szparze między budynkami. Ciekawostką są również chodniki. Część z nich jest bowiem zadaszona (dzięki czemu, mimo częstych opadów deszczu, mieszkańcy mogą dotrzeć do pracy w stanie "nienaruszonym" :)
Wizytówką miasta są oczywiście Petronas Towers. To chyba jedyne, porządnie oświetlone nocą miejsce na jego mapie.
Naszym pierwszym punktem zwiedzania była Menara KL, punkt widokowy, znajdujący się 276 m n.p.m. Niestety panoramę miasta można podziwiać jedynie za szkłem, co po zachodzie słońca uniemożliwia zrobienie jakichkolwiek w miarę przyzwoitych zdjęć :/ W cenę biletu (38 MYR) wchodzi również przejażdżka symulatorem F1, zwiedzanie mini zoo i przejażdżka kucykiem (?!). To drugie jest szczególnie ciekawe. Można sfotografować się z wężem (10 MYR), papugami (5 MYR) i innymi zwierzętami. Szczególną uwagę zwraca pewien wodny żółw, ktory żyje sobie jakby nigdy nic... tymczasem ma DWIE GŁOWY!!!
***
Dziś wstałyśmy o 7.00 aby załapać się na wejściówkę do Petronas Towers. Kiedy dotarłyśmy na miejsce niestety okazało się, że wolnych miejsc nie ma już od wczoraj :/ Niepocieszone ruszyłyśmy przed siebie... i tak dotarłyśmy do Orchid Garden (wstęp bezpłatny), miejsca w którym, jak sama nazwa wskazuje, można podziwiać kilkadziesiąt gatunków storczyków.
Drugą część dnia spędziłyśmy włócząc się bez celu po krętych ulicach miasta.
Nasz pociąg do Singapuru rusza o 23.00. Niestety mimo rezerwacji z wyprzedzeniem (4 listopada via e-mail) nie udało nam się kupić miejsc w wagonie sypialnym. Czeka nas zatem
całonocna podróż w pozycji siedzącej :(
Informacje praktyczne:
- taksówki najlepiej opłacać kuponami, które można nabyć m. in. na stacji kolejowej. W ten sposób mamy pewność, że kierowca nas nie naciągnie :)
- ceny w sklepach porównywalne są z polskimi. Niektóre rzeczy (m.in. kosmetyki) są nieco tańsze
- w sklepach na próżno szukać pamiątek. Dominują tu tanie podróbki markowych ubrań, butów, torebek i koametyków
- śmierdzący, paskudny durian wciskany jest turystom pod nazwą Honey yellow fruit :))