Po calonocnej podrozy pociagiem, dotarlysmy w koncu do Singapuru... tak naprawde to tutaj zaczyna sie dla mnie azjatycka przygoda, poniewaz KL zwiedzalysmy na prosbe best-friend.
Tak jak sie spodziewalam, jest cudownie! :-))) Aby dac nogom troche odpoczac (po wczorajszym, blisko 20 km spacerze po KL i calej nocy na siedzaco w pociagu), prosto z hostelu pojechalysmy metrem na wyspe Sentosa.
Miejsce przypomina Dubaj... wszystko "odpicowane" na wysoki polysk, mnostwo atrakcji dla turystow, sztucznie powiekszana wyspa (w przyszlym roku otwieraja tu wielki resort i widocznie zabraklo im miejsca ;-))...
Wjazd na Sentose kosztuje 3S$. Zdecydowanie warto sie tam wybrac!!! Poza atrakcjami plazowymi, jak lezenie na lozkach czy hamakach i bezmyslne podziwianie wykrzywionych palm (saczac jednoczesnie drinka i zajadajac sie soczystymi, swiezymi owocami), mozna zobaczyc podwodny swiat (UnderWater World, 22S$), odkryc w sobie dziecko (Universal Studios 66S$), wziac udzial w pokazie laserow (Songs of the Sea 10S$), czy pozjezdzac na linie.
My dzisiaj spedzilysmy troche czasu na plazy (Cafe del Mar), organizmy zdecydowanie odmawiaja nam posluszenstwa :/ Pozniej wybralysmy sie do UnderWater World. Mozna tam m.in. "pomacac" niektore gatunki ryb, przejechac sie tunelem pod woda, czy zobaczyc pokaz umiejetnosci delfinow (mozna rowniez z delfinami poplywac, ale ta atrakcja kosztuje ponad 150 S$, troche nie na nasza kieszen). Zabawa przednia!!! :-)))
Wieczorem planowalysmy spacer po Little India (tam znajduje sie nasz hostel FootPrints), ale zanim zdazylysmy wyjsc, obie usnelysmy ;-)))) Zmeczenie dalo sie we znaki...