Wjechałyśmy do zupełnie innego świata. Szklane wieżowce zostały zastąpione domkami złożonymi z kawałków blachy i tektury, luksusowe samochody i metro zmieniły się w rozpadające się skutery i tuk-tuki... a jednak jest w tym miejscu coś magicznego. Ludzie chodzą uśmiechnięci, wydają się być tu szczęśliwi.
Lotnisko Siem Reap zostało niedawno oddane do użytku. To chyba najbardziej ekskluzywne miejsce w mieście. Zaraz po przylocie, nasze paszporty pojechały na swoistą wycieczkę po biurkach kolejnych urzędników (było ich w sumie kilkunastu) celem zdobycia wizy i pieczątek wjazdowych. W międzyczasie przyjechały nasze bagaże. Uff!
Znalezienie taksówki czy tuk-tuka jest banalnie proste... w zasadzie to one znajdują Ciebie :) Wystarczy stanąć na chwilę na chodniku, a po kilku sekundach już pojawia się oferta transportu. Wynajęcie tuk-tuka z kierowcą kosztuje od kilku do kilkunastu dolarów, w zależności od trasy. Kierowcy płaci się dopiero przy wysiadaniu, co sprawia, że nie trzeba się obawiać "porzucenia" (w przypadku wynajęcia na cały dzień).
Nasz hostel znajduje się w zasadzie w samym centrum miasta, tuż obok Night Market. Mimo, że wzięłyśmy pokój deluxe (6$ od os. za nocleg) ciepłej wody brak. Ale jest A/C, więc i tak jesteśmy przeszczęśliwe.
Zaraz po przyjeździe wyruszyłyśmy na rozeznanie terenu :) Przejście przez centrum zajęło nam niecałą godzinę (włączając zwiedzanie jednej świątyni). Trudno spacerować tu spokojnie. Co chwila ktoś podbiega i oferuje albo tuk-tuka, albo wodę, albo jakieś pamiątkowe drobiazgi. Mam wrażenie, że pierwsze słowa wymawiane przez khmerskie dzieci to wcale nie "mama" czy "tata", a raczej "one dollar only"...
Po południu, idąc za radą miejscowego taksówkarza, wynajęłyśmy tuk-tuka i pojechałyśmy do oddalonego o ok. 15 km od Siem Reap, największego jeziora Kambodży, Tonle Sap. Bez problemu (aczkolwiek nie tanio, bo za
20$ od osoby) udało nam się wykupić prywatny rejs małą, prywatną łódką jednego z tutejszych mieszkańców. I tak, z dala od wielkich turystycznych statków, popłynęłyśmy w kilkugodzinny rejs przez tzw. Dryfującą Wioskę (Floating Village) aż do ujścia rzeki, gdzie mogłyśmy podziwiać piękny zachód słońca do wody.
Rzeka Tonle Sap i jezioro o tej samej nazwie, to miejsca niezwykłe. W trakcie pory deszczowej, Mekong tak przybiera, że nie mieści się w swoim korycie... w efekcie na wpadającej do niego Tonle Sap tworzy się tzw. cofka i rzeka zmienia swój kierunek. W ten sposób ogromne ilości wody wpadają do jeziora, którego poziom podnosi się nawet o kilkanaście metrów, a jego powierzchnia zwiększa się z kilku do kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych!
Osiedlenie się przy brzegu tak zmiennej rzeki jest niemożliwe, ludzie więc mieszkają tu w połączonych ze sobą domkach, dryfujących na łodziach, balach i czym tylko się da. Wszystko to razem tworzy właśnie pływające wioski, w których znajdują się szkoły, targi, kramiki z pamiątkami dla turystów, a nawet sierociniec!
Po pełnym wrażeń popołudniu wybrałyśmy się jeszcze na nocny targ po pamiątki. Nareszcie jest w czym
wybierać!!! Torebki, szaliczki, paszminy, biżuteria, wreszcie sukienki, spodnie, a nawet buty :) Wszystko za maksymalnie kilka dolarów... babski raj :P