Pobudka o 4.00, wyjazd o 4.30. Nasz kierowca, zgodnie z umową czekał przed hostelem.
Do Angkor dojechaliśmy (w kompletnych ciemnościach) ok 4.45, czyli dokładnie w chwili otwarcia kas. Jedniodniowy bilet wstępu kosztuje 20$. Nieprzytomnym, nieco skołowanym turystom robi się zdjęcie (całkiem z zaskoczenia), które później drukowane jest na bilecie. Polecam zatem ładnie się wyszczerzyć, żeby potem nie wyglądać jak skazaniec wysłany na przymusowe roboty (vide Ania :)).
W końcu, w okolicach 5am dotarłyśmy do ciemnej pustki, w środku której wg naszego kierowcy znajdować się miała Angkor Wat. W ślad za pozostałymi turystami ruszyłyśmy zatem w ciemność. Dotarcie na miejsce nie było proste... najpierw most, potem drugi, potem dłuuugi chodnik... w końcu przeszłyśmy taras i wylądowałyśmy w ciemnej świątyni. Na szczęście w porę udało nam się zawrócić i tuż przed wschodem zaklepałyśmy sobie odpowiednie miejsce :-)
Wiele osób zastanawia się czy warto jechać na wschód słońca właśnie do Angkor Wat. Ponieważ wszystkie przewodniki polecają to miejsce, rzeczywiście roi się tu od turystów... ale jest na to sposób... podczas, gdy tłumy ciągną na lewo (są tam rozstawione krzesełka, miejscowi oferują kawę i herbatę), cała prawa strona jest pusta. Wystarczy odłączyć się od reszty i w ten sposób moźna poczuć klimat tego miejsca.
Wschód słońca nie był spektakularny przez zachmurzone niebo, jednak i tak warto było popatrzeć, jak największa świątynia Angkoru wyłania się stopniowo z ciemności.
Tego dnia zwiedziłyśmy jeszcze Ta Prohm, znaną z Tomb Raidera świątynię, którą stopniowo zarasta dżungla, Bayon (znany z niesamowitych, wykutych w kamieniach twarzy), Angkor Wat (tym razem również wnętrze) oraz kilka mniejszych świątyń, których nazw oczywiście nie zapamiętałam.
Wieczorem drugi raz przeszłyśmy przez targ nocny... i po raz kolejny zrobiłyśmy tam zakupy :-) Na zakończenie dnia zjadłyśmy kolację złożoną z dziewięciu khmerskich dań (9$), którą popiłyśmy smacznym, lokalnym piwem Angkor. :-)