Pobyt w Chiang Mai rozpoczęłyśmy od pieszego rozeznania centrum :-) Miasto jest dużo większe, niż nam się wydawało, dlatego zeszło nam na to dobre pół dnia.
Dziś w Tajlandii rozpoczyna się trzydniowe wielkie święto z okazji pełni księżyca, Loy Krathong Festival. Z tej okazji całe miasto przyzdobione jest kolorowymi lampionami, a świątynie wysprzątano tak, że komar nie siada :-)
Podczas tych trzech dni, na terenie całego kraju odbywają się liczne parady, otwarte są wszystkie nocne markety, niebo rozświetlone jest sztucznymi ogniami i lampionami (symbolizują one wysyłanie dobrej energii i myśli do Buddy), a po rzekach płyną piękne krathongi (plecionki kwiatowe ze świecami i kadzidełkami, wraz z którymi odsyła się negatywną energię i to, o czym chcemy zapomnieć).
Wiedziałyśmy o Loy Krathong już przed wyjazdem. Po obejrzeniu zdjęć i materiałów wideo, tym bardziej nastawiłyśmy się na zobaczenie tego (a zwłaszcza lampionów) "live"... i nic nie mogło nam w tym przeszkodzić!!! ... no może poza drobnym szczegółem... nie miałyśmy zielonego pojęcia, gdzie ów lampiony puszczane są, że tak powiem, zbiorowo :-)) Pytałyśmy na mieście... połowa nie wiedziała, o co nam chodzi (ze znajomością angielskiego tutaj cinko), pozostali wskazywali most na rzece. Szczęśliwie Ankę w porę tknęło, że ubiegłoroczny reportaż CNN pokazywał lampiony w totalnej ciemności, co w centrum
miasta jest raczej niemożliwe. Tuż przed 18.00, kiedy na ulicach zaczęli zbierać się gapie, dorwałyśmy na oko kumatego, "białego" fotografa, który uświadomił nam, że ta cud urody ceremonia lampionowa odbywa się 20 km poza miastem.... dzikim pędem dorwałyśmy więc pierwszego z brzegu tuk-tuka i ruszyłyśmy w szaleńczą jazdę między stojącymi w gigantycznym korku samochodami, a trąbiącymi, pędzącymi na złamanie karku skuterami. Ale udało się!!! Po godzinie dotarłyśmy na miejsce (okolice Uniwersytetu Mae Jo). Widok... bezcenny!!! Warto było! (poniżej filmik :-))