Zgodnie z planem, po śniadaniu kontynentalnym (jajko, tosty, dżem, kawa) zjedzonym na pięknym tarasie widokowym naszego hoteliku, ruszyłyśmy do miasta w kierunku ogrodu botanicznego. Jak to zwykle w Azji bywa, kiedy tylko przystanęłyśmy, a nasz wzrok zatrzymał się na przejeżdzających samochodach, natychmiast zainteresowało się nami kilku panów, chętnych do przetransportowania nas w dowolne miejsce. Chwilę później siedziałyśmy już w niewielkiej taksówce i z nieskrywaną ciekawością obserwowałyśmy miejskie życie. Na ulicach całkiem spory ruch rikszowo-samochodowo-busowy, na poboczach sprzedawcy lokalnych sklepików i straganów, kilku zbłąkanych turystów i cała psia społeczność.
Ogród botaniczny znajduje się na obrzeżach Kandy. Jego główną atrakcją są... palmy. Bardzo, bardzo dużo palm. A do tego całe stado olbrzymich nietoperzy, trochę orchidei i paprotek. Aha... I mnóstwo młodych, zakochanych par, dla których randka wśród zieleni (i nietoperzy) najwyraźniej jest "must do" w tzw. "place to be".
Naszym planem dnia kieruje pogoda. Październik i listopad to na Sri Lance jeszcze pora deszczowa, a to oznacza ścianę wody w okolicach godziny 14.00. Dlatego też nasz spacer po ogrodzie zakończyłyśmy kwadrans wcześniej, żeby spokojnie zdążyć schować się w jakiejś lokalnej restauracji, bez konieczności przemakania do suchej nitki.W tym momencie warto wspomnieć o koneksjach i znajomościach Lankijczyków. Otóż pan taksówkarz polecił nam konkretną knajpę. Stamtąd (po pysznym, chociaż kosmicznie ostrym obiedzie) niemal za rękę poprowadzono nas do sklepiku obok. Tam znalazł się kolejny pan, który zaprowadził nas na bazarowe stoisko z przyprawami (przypadkiem zupełnym prowadzone przez swojego brata)... i tak, z napełnionymi brzuchami, pierwszymi prezentami dla bliskich i kartkami pocztowymi, wylądowałyśmy na lokalnym markecie. Jak nietrudno się domyśleć, natychmiast otoczył nas wianuszek innych sprzedawców... Zakupy były niezwykle owocne: hot curry, vegetable masala, curry leafs, lemon and spice tea, spodnie, szaliczki, mydełko... wszystko nasze :-) W ten oto właśnie sposób (znaczy się po babsku) zakończyłyśmy nasz drugi dzień pobytu w Kandy.