Podróż lankijskim transportem publicznym to droga przez mękę. Miejsc w pierwszej klasie ichniejszej kolei brak na całe tygodnie przed planowaną datą wyjazdu. Bilety na drugą i trzecią klasę można kupić kwadrans przed przyjazdem danego pociągu.
Na peronie tłumy, pociąg, mimo że jeszcze nie ruszył, już ma opóźnienie... bo czeka na wolne tory (zajmowane przez pociąg z naprzeciwka). W końcu, z blisko godzinnym opóźnieniem, dotarłyśmy do miejscowości przesiadkowej (z Kandy nie ma bezpośredniego połączenia do Ella), gdzie czekał na nas kolejny opóźniony pociąg... a tam... istne piekło. W drugiej klasie taki tłum, że ludzie "poprzyklejali się" do zewnętrznych schodków. Mimo posiadanych biletów, chyba-kierownik pociągu wskazał nam wagon trzeciej klasy. Cudem zmieściłyśmy się do środka. W wagonie nie ma miejsc siedzących. Są cztery blaty (ciasno obsadzone przez tubylców), no i podłoga...
Po jakiejś godzinie udało nam się wywalczyć trochę miejsca, żeby usiąść na ziemi. Obok nas całe rodziny z dziećmi, sprzedawcy podejrzanych ciasteczek z chilli, kilku zdegustowanych turystów i smród. Jeśli choć na chwilę wstaniesz, żeby rozprostować kości, tracisz miejscówkę. O jakiejkolwiek toalecie można jedynie pomarzyć. I tak przez kolejne 8h.
Z pociągu wysiadłyśmy brudne, śmierdzące, zmęczone i obolałe. Ładne, górskie widoki na trasie ani trochę nie zrekompensowały warunków jazdy... w dodatku przywitała nas gęsta mgła i mżawka. Bez chwili namysłu wsiadłyśmy do taksówki i pojechałyśmy prosto do hotelu, licząc na to, że tam uda nam się zjeść porządną kolację.